Wpisy archiwalne w kategorii

etapówki

Dystans całkowity:1697.14 km (w terenie 1061.59 km; 62.55%)
Czas w ruchu:142:43
Średnia prędkość:11.89 km/h
Maksymalna prędkość:67.79 km/h
Suma podjazdów:47432 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:58.52 km i 4h 55m
Więcej statystyk
Dystans72.00 km Teren63.00 km Czas06:13 Podjazdy2387 m
Temp.18.0 °C SprzętCube
MTBCH etap III
Kategoria etapówki
Najciekawszy etap tegorocznej edycji. Start ze Stronia Śląskiego peletonem, zaliczając rundą honorową wkoło centrum.



 Po starcie dłuższy podjazd wzdłuż Młynówki, potem trawers asfaltem i zaczynamy przygodę z granicznym, w tym roku lekko okrojonym, aby  zdążyć do Barda zajechać przed północą.  Na początek trochę jagód i trawy w okolicach Czernicy, pierwszy solidny łomot w dół 



szuterek, nawrót i powrót na graniczny. Potem Borówkowa Góra i dalej duzo granicznego. Nieustanny interwał robi swoje i powoli zaczynam zostawać z tyłu. Na drugim bufecie spotykam chłopaka z Warszawy, którego dopadł kryzys (jak się okazuje, i tak dzień później niż kolegów z zespołu, którzy nawet nie raczyli wystartować). Łączymy więc nasze kryzysy i razem pomykamy w kierunku mety, podciągając się na przemian. Zjazd do Barda tym razem w siodle, aczkolwiek z kilkoma podpórkami i jednym szpagatem nad kierownicą. Spóźniony refleks robi swoje. Po małym zamieszaniu z dojazdem do bazy odnajduję kompana czekającego na mnie przed metą, na która wjeżdżamy razem. Ot ciekawy etap się z niczego zrobił.

Nie tracąc czasu z mety idziemy na poszukiwanie knajpy. Instalujemy się w Pizzeri Verona, przy ulicy Głównej 14, gdzie jemy najlepszą pizzę od dawna. A potem jeszcze jedną. A potem jeszcze pierogi. Miejsce ze wszech miar godne polecenia. Tak jak i samo Bardo, zdecydowanie niedoceniane w stosunku do swego potencjału.

Dystans68.42 km Teren65.00 km Czas05:36 Podjazdy2104 m
Temp.19.0 °C SprzętCube
MTBCH etap II
Kategoria etapówki
Etap 2, kilometraż lekko w górę, stopień trudności lekko w dół. Dwie zbiórki łańcucha z korby na pierwszych kiloemtrach i znowu mogę delektować się jazdą pustym szlakiem, okazjonalnie mijając na zjazdach niedokręcających z górki Belgów, chociaż na pierwszym podjeździe z nawiązką niwelują stratę.
Na 23km zaczyna się drugi w tym dniu i najdłuższy w całej imprezie podjazd, na którym, zgodnie z zasadą kryzysu dnia drugiego, zaliczam kompletny zgon, po którym graniczny z przyjemności zamienia się w katorgę.



Po drugim bufecie siły powoli wracają, więc spokonie do mety. Dojazd z lekkim zapasem, mycie roweru i strzała na pizzę, gdzie Przemek uprzejmy był już miejsce zająć. Teraz będzie już tylko łatwiej.
Dystans68.83 km Teren1.50 km Czas06:10 Podjazdy2312 m
Temp.22.0 °C SprzętCube
MTBCH etap I
Kategoria etapówki
Etap I - pierwszy solidny górski łomot . Pierwsze zdziwienie zagranicznych skalą techniczności tras



pierwsze OTB, pierwsza wygięta przerzutka, pierwszy MTBut do serwisu, pierwszy samotny długi podjazd. Na Śnieżnik. Tradycyjny pierwszodniowy zgon i samotny łomot pustym na szczęście czerwonym.
 
 

Przed metą pierwsze skurcze, pierwszy magnezik i pierwsza walka z limitem. Potem pizza i piwo w Stroniu i pierwsza cisza nocna przed 20. Jak na pierwszy dzień to nawet ujdzie.

Dystans43.68 km Teren19.00 km Czas02:44
Temp.31.0 °C SprzętCube
MTBCH prolog podwójny
Kategoria etapówki
No to się nam wróciło na Czelendża.  Na miejscu trochę starych znajomych, kilku nowych. Tradycyjnie pierwszy dzień na rozjeżdżenie. Miały być treningi przez wiosnę, miały lecieć kilometry, a od zeszłej edycji raptem 200km w kołach góralowi przybyło. I to było czuć. I to podwójnie, bo najpierw sam musiałem zaliczyć swoje, a potem wrócić się i przejechać trasę z Agatą.



Po drugim podjeździe na start miałem już serdecznie dosyć, a czas gonił, więc na Czarną Górę wjechałem sobie krzesełkami. Po raz pierwszy w życiu z rowerem, całkiem przyjna opcja, nie powiem. Potem skrót szlakiem rowerowym, który ktoś chyba palcem po mapie wyznaczył, łomot kamiennym zjazdem i już dalej do mety razem polecieliśmy szuterkami. 
SprzętCube
MTBCH etap V
Kategoria etapówki
Etap 5 robię za kierowcę. Torba i rower jadą TIRem z bagażami, i resztą rowerów. Po IV etapie kilkanaście osób się wycofało. Głównie kontuzje. Mi udaje się podmienić z kierowcą ekipy z Bydgoszczy, który w 10 sekund podejmuje decyzję o starcie, wcina 3 banany i rusza z resztą.

Na metę w Kudowie przyjeżdżamy dosyć wcześnie, więc jest czas poszlajać się i podpatrzyć rajd od kuchni. Wygląda jak średnio zorganizowany chaos. Ktoś przywozi bagaże, ktoś kończy banery wieszać, dziewczyny walczą z bufetem. Ja pomagam sportografom naklejki do finiszerów dorzucać. Czemu robią to na ostatnią chwilę, nie mam pojęcia, ale i z moją pomocą się nie wyrobili. Pierwszy zawodnik wjechał na metę i zaskoczył wszystkich. Staje biedak za linią, a tu ani spikera, ani oklasków, ani koszulki, ani zdjęcia. Był chyba w większym szoku niż obsługa. Na szczęście udało się zrobić riplej i dalej wszystko poszło według planu. Potem już tylko autografy, wywiady, wspólne zdjęcie



i grilowy bankiet. Całkiem sympatyczna etapówka, na głowę bijąca Trophy. Za rok trzeba będzie powtórzyć.
Dystans24.98 km Teren29.46 km Czas01:58 Podjazdy480 m
Temp.26.0 °C SprzętCube
MTBCH etap IV
Kategoria etapówki
Terapia ketonalowo - radlerowa chyba pomogła. Wiec rano fura na start i lecim do Walimia. Na rynku fajny klimat, start IV etapu podwaja tymczasowo liczbę mieszkańców miasteczka.


Na początek szybka dzida peletonem między chałupami i kibicującymi ludźmi. Prawie jak Tour de Pologne :) Do przecięcia z krajówką trasa leci całkiem szybko, aczkolwiek zastanawia liczba pompujących koła na poboczach. Przestaje zastanawiać po wjechaniu do lasu, gdzie co 100m ustawiają się mobilne punkty wymiany. A ponieważ szczęścia nigdy za wiele, w końcu i ja muszę zjechać na bok. Dętka pocięta tak wrednie, że dopiero za 3 razem udaje się wrócić do jazdy. I nie na długo. 2km dalej kolejny flak. Nowe dętki się skończyły, tak samo klej. W pewnym momencie dojeżdża niezawodny Maciej i ratuje swoim zestawem. Sklejamy dętkę i ruszymy razem, by po chwili stanąć na poratowanie jednego Czecha. Facet zaliczył tyle dziur, że po 5 minutowej walce dziękuje, zakłada rower na plecy i idzie dalej spacerem. My ruszamy szybko, żeby nadrobić stracone minuty, ale do trzech razy sztuka, po kolejnym kilometrze znowu flak. Łatka puściła. Ostatkami kleju od Macieja udaje się zaradzić, pompuję obie dętki na kamień i ruszam znowu. Lekko godzina w plecy, a nawet 1/4 człowiek nie ujechał. I, widać, nie ujedzie. Przed Źródłem Marii kolano się odzywa i jednoznacznie kończy podróż. Najlepszy zjazd tego etapu przychodzi robić "na hulajnogę". Na szczęście kończy go bufet, na którym udaje się załatwić transport do mety. Oprócz obsługi i stołów jedzie z nami jeszcze jeden Hiszpan, wspomniany Czech i jakiś Polak. Ładny przesiew.
Dystans62.38 km Teren55.00 km Czas06:54 Podjazdy2050 m
Temp.24.0 °C SprzętCube Uczestnicy
MTBCH etap III
Kategoria etapówki
Etap 3 Sudety MTB Challenge czyli crème de la crèm, kremowy krem, lub zwyczajnie najlepszy łomot wśrod polskich etapówek - żółty szlak graniczny, 30km wybornego singla w Górach Złotych. 

Przejściowe burze z dnia poprzedniego już się przeszły, wróciła patelnia. Część się opala, część atakuje punkty handlowe. W sklepie przy bazie jogurty, banany i wody mineralne skończyły się wieczorem. Teraz oblężenie na dział warzywny przeżywa Biedronka. Chłopaki z czołówki ustawili się w cieniu pierwszego sektora, ale ogon miał do dyspozycji caly namiot, więc na swoje też wyszedł.



Na start pętla honorowa po miasteczku, szybki wypad za centrum i zaczyna się długa wbitka na szczyt, tym razem 11km pod Czernicę. Już nawet nie próbuję nikogo gonić, średnią 30 pod górkę momentalnie odczuwam w kolanie, więc zwalniam sobie do tempa PTK i korzystam z okoliczności przyrody. Szuterek wzdłuż Młynówki całkiem przyjemnie niesie między skałkami i prędzej niż później dojeżdżam do Daniela, czekającego przed punktem  kontrolnym. Nasłuchujemy się od Czecha o zasadach jazdy w parach i dyskwalifikacji za rozdzielanie, po czym mu oznajmiamy, że i tak jedziemy PK i odjeżdżamy w stronę wschodzącej ścieżki na Czernicę, gdzie rozpoczyna się całe piękno tego etapu. Na początek miły singielek w trawie i krzakach jagody, kilka przełajów i całkiem konkretny zjazd, oznaczony na mapie taką ilością wykrzykników, że by na połowę przemówienia Macierewicza wystarczyło. Niestety wykrzykniki muszą byc niezrozumiałe dla użytkowników cyrylicy i kilka osób zalicza przyspieszony kurs zsiadania nad kierownicą.



Po zjeździe zakręt, przejazd przez lotny punkt Gomoli, gdzie kwitnie nielegalne serwisowanie, masażowy doping i handel używkami w płynie.


Potem lekki szuter pomiędzy jeziorkami, postój na bufet i kolejna dzida w teren, ze 20km nieprzerwanego singla. Najpierw szczytami, ścieżką na dosłownie jedno koło, gdzie trzeba cały czas pracować ciałem, co po kilku kilometrach zaczyna być odczuwalne. Tutaj dołączam się do Przemka i Sufy, z którymi dojadę prawie na przełęcz Lądecką. W zamian za umilenie czasu, chłopaki rewanżują się pogawędką, bieżącą informacją o przewyższeniach oraz sesją foto w pięknych okolicznościach przyrody.



No i tak sobie lecimy, na zmianę zaliczając całkiem strome podjazdy, opadające singielki, techniczne serpentyny i przejazdy szczytami granicznych grobli. W takich miejscach czas staje i tylko koła się kręcą. Do czasu. Nieustanne balansowanie i napieranie wchodzi w nogi i jeśli przedobrzymy, to zaczynamy jazdę czuć przed metą. Mi zabrakło 20 klocków. Najpierw pożegnałem chłopaków i zacząłem oszczędzać się na zjazdach, potem na podjazdach przesiadłem się na buty, aż w końcu wylądowałem przy ambulansie zabezpieczającym trasę i poprosiłem o naprawienie lewego kolana. Zamrażacz, dwa ketonale i niby do mety doturlać się miałem, ale starczyło raptem na 2km, akurat do drugiego punktu kontrolnego. Za namową chłopaków ruszyłem dalej z buta, 30 minut spacerkiem na Borówkową, a potem już tylko w dół do mety, gdzie większość zawodników od dawna okupuje barowe stoły na rynku.
Dystans79.30 km Teren55.00 km Czas06:16 Podjazdy2620 m
Temp.16.0 °C SprzętCube
MTBCH etap II
Kategoria etapówki
Solidnych batów dzień drugi. Dobra kolacja, czeskie piwo i w końcu przespana noc poprawiają nastroje z poprzedniego wieczoru. Korzystam z faktu, że Czesi się lekko nudzą i idę z wizytą. Nowe klocki na tył - jakieś czeskie metaliki - plus szybki serwis i znowu mam siekierę pod jednym palcem. Sprawdziliśmy tez dokładniej koła i zawieszenie - zgon wszystkich łożysk. Do mety da się dojechać, ale niewiele dalej.

Pogoda taka sobie z możliwością opadów. W sektorze pełen przegląd  odzienia

 

Start na szybko, asfaltem, caly czas lekko pod górę. Średnia w środku stawki prawie 30. Po 2 minutach zaczynam żałować kurtki przeciwdeszczowej, w której momentalnie robi się sauna. Po 5 staję, żeby ją zdjąć. Peleton leci w dół, pęd powietrza momentalnie mnie przewiewa. Postój na założenie kurtki.

   

I tym sposobem znowu 90% stawki mija mnie na pierwszych kilometrach. Przynajmniej tłoku nie będzie. Trochę łąki, trochę asfaltu, trochę lasu, trochę asfaltu, trochę bufetu i zaczynają się konkrety, lecimy na Śnieżnik. Trasa całkiem przyjemna, taki półtorejsingiel na korzeniach i kamyczkach. Beztlenowcy muszą wyłączyc tryb auto i zacząć bardziej technicznie pracować. Miejscami natura zastawia całkiem ciekawe pułapki, tu dropik, tu klinik między skalami. Pierwszy raz powaznie myślę o wypieciu SPDów. Ponieważ spóźniłem się na foto-bramkę, ponizej zdjęcie zastępcze.

 

W tak miłej atmosferze dobijamy do schroniska pod Śnieznikiem. Tak miłej i tak rozleniwiającej, że na mgłę się nie zdążyłem zalapać. Jak pech to pech. 



Krótki nawrót i łomot jakich mało w dół. Juz na pierwszym zjeździe pobity został rekord wysadzenia z siodełek. OS - zawodnicy 1:0. Potem dluga prosta na rozgrzanie łańcucha i niespodziewane ścięcie trasy i kolejny łomot. Na drugi bufet nawet nie trzeba pedałować, łomotowa adrenalina sama niesie. 

Potem szutry, ściezki, lasy, kolejny niespodziewany OeSik świeżą ścinką, ogólnie ciekawa spokojna górska dzida. Pod koniec trasy zaczynam czuć kolano, zapowiedź Ketonalu wisi w powietrzu. Na szczęście zbijamy ze szczytu w kierunku mety. Odpięte zawieszenie niesie po łące pierwszorzędnie. Więc, żeby nie było za lekko, łapię z tyłu laczka. Tak o, na środku trawy, no bo czemu nie. Pierwsze łatanie ujawnia druga dziurę, druge latanie ujawnia kończacy się czas. Jak już mnie wszyscy minęli, wsiadam na siodło i grzeję......1km do mety. Można było to już z buta pocisnąć.

Baza w Stroniu duszna, ciasna, rozbijamy się na korytarzu, ale ruch jak krajowce, więc trzeba wrócic na salę. Na sali sauna w wersji "wali skarpetkami", więc idziemy sobie do baru meczyk Lechia-Barcelona obejrzeć i ratownikami izotonik łykąć, żeby mięśnie nie stanęły przed creme de la creme czyli etapem 3.
Dystans82.18 km Teren34.00 km Czas05:52 Podjazdy1900 m
Temp.32.0 °C SprzętCube
MTBCH etap I
Kategoria etapówki
I etap, drugi dzień jazdy, trzecia nieprzespana noc, bo znowu jakiś tępy chuj musiał telewizor przy otwartym oknie na cały regulator do 1 w nocy oglądać. Do tego upał jak cholera, więc start na spokojnie, trzymając się tempa ogona. Wokoło same czelendżowe żółtodzioby: parka z Arabii Saudyjskiej, narodowosci polski-indonezyjskiej. Bardzo fajni ludzie, ktorzy jeszcze nie wiedzą, na co się porwali :) Z drugiej strony Maciej Paszkiewicz, o którym za chwilę. Dalej Andre z Holandii, z którym dzielilismy miejsce na sali i koledzy, z ktorymi razem się pogubiliśmy przed tunelem. W momencie robienia tego zdjęcia, prawie nikt tu się jeszczenie znał.



Podobno jadę w timie, podobno u Golonki nie przejdą różnice czasowe, jakie zaliczyliśmy u Grabka i całą trasę mamy pokonać razem. Coś słabo to widzę. Turlam się więc za starszymi SWATami, będziemy się jeszcze sporo mijać przez kolejne dni.



Podjazd po nagrzanym polu i pierwszy korek. Ścieżka nagle odbija w bok, na bardziej stromy, techniczny zjazd, prawie wszyscy zagraniczni zsiadają z rowerów. Kolejne dni szybko ich tego oduczą. Ze SWATem dzidujemy w dół, zyskując dobre kilka miejsc. Kolejny podjazd i dojeżdżamy małą grupkę, może jednak etap nie będzie taki tragiczny? Zagęszczenie na zjeździe, każdy chce się urwać plecom i tak się pięknie rozbujaliśmy, że zjeżdżamy za daleko. Jak się później okazało, nie my jedni. Oznaczenia tras to się jeszcze chłopaki Golonki muszą nauczyć, bo kardynalne błędy w lokalizacji strzałek się co etap przewijały. Efekt jest taki, że tracimy kilka minut. Na 7. kilometrze oznacza to automatyczny spadek na koniec stawki i cały optymizm szlag trafia. Jak się nie obrócić, dupa dalej z tyłu, coś ten Challenge się słabo zapowiada. Ale znajdujemy w końcu trasę, dojeżdżamy do klimatycznego przejazdu strumieniem



Na kolejnym podjaździe poznaję Macieja - człowika, który na rower wsiadł przed 50 i po raz drugi walczy z czelendżowymi etapami, często przejeżdżając trasę idealnie przed limitem. Dzięki trasie wbitej do jego Garmina udaje się odpowiednio dobierac tempo, do tego przy rozmowie jakoś szybciej kioemtry znikają. W połowie podjazdu jacyś dobrzy ludzie ratują zimną wodą ze studni, dalej kolejna patelnia na polu, zjazd, checkpoint, kolejny podjazd i dobijam do Daniela. Guma. Znowu - na BA prawie co etap laczka łapał. No to chwila odpoczunku na łatanie. Mijają nas prawie wszyscy. Łatamy dalej, dojeżdża dziewczyna z Łotwy - złamała klamkę od tylnego hamulca i zjazdy robi asekuracyjnie. Zakładamy koło, ruszamy razem, życzymy powodzenia i urywamy się. Na jakieś 500m. Kolejny laczek. Na ostatniej dętce. Wyjmujemy więc, pompujemy, macamy, osłuchujemy. Nic. Dętka jak nowa, opona w środku czysta. A jednak coś jest ewidentnie nie tak, skoro co etap trzeba ją wymieniać. Zakładamy więc koło i dzida. 1,5km - znowu guma. I tak do pierwszego bufetu - 13km. Zaczynam doceniać nową pompkę.

Jak dojeżdżamy, zagadujemy do chłopaków, żeby nas na drugi bufet do mechaników podrzucili. Kręcą nosem, ale damy radę, tylko na quada zamykającego czekamy. Żeby nie marnować czasu, wykorzystujemy pobliski strumień, woda szybko wskazuje problem - mikrodziura od wewnętrznej strony dętki. Daniel znowu klei, ja sprawdzam obręcz i wyciągam spory opiłek metalu, wyglądający jak wyskrawany nyplem z obręczy, do tego kilka resztek niechlujnie założonych kapsli. Jak na Speca za 4 zera to lekka kompromitacja. Ale opona działa, chyba. Jedziemy do mechaników po nową, ale już asflatem, bo na kolejne laczki na trasie nikt nie ma ochoty. Jak się okazało - słusznie, bo dojeżdżamy na lekkim kapciu. Tym razem łatka puściła, więc nowa dętka rozwiązuje definitywnie problem.

Jest prawie 16, za sobą mamy nieco ponad połowę trasy i perspektywę finiszu o zmroku. Jeśli znowu coś nie padnie. Jak na pierwszy etap to wystarczająco wrażeń. Robimy więc jeszcze kawałek terenu do zjazd z grzbietu i uciekamy asfaltami do bazy. Nie tak to miało wyglądać. Człowiek się przez burze i tony błota na Trophy i BA przebijał, koła, suport i zawieszenie na amen zajechał, klocki na żyletki starł, a tu ledwo 20km w słoneczku i koniec marzeń o komplecie finisherów. Fatalne nastroje poprawia dopiero czeskie piwo, niezła pizza i nocna burza, która kończy biesiadę za oknem i zbija temperaturę do poziomu pozwalającego w końcu się wyspać.
Dystans19.52 km Teren7.00 km Czas01:14 Podjazdy488 m
Temp.36.0 °C SprzętCube
MTBCH prolog
rzecia, przedostatnia etapówka do tegorocznego kompletu. Początek tradycyjny - nieprzespane dwie nocy. Jak nie sąsiedzi drący ryja do rana, gdy trzeba wstać o 6, aby zdążyć do bazy na noc dojechać, to jakiś jełop słuchający telewizji na pełen regulator do 2 w nocy, gdy po dniu spędzony w saunie na kółkach nie marzymy o niczym innym jak reklamie Persila dla całego osiedla. 

I potem rano się człowiek budzi jeszcze bardziej zmęczony niż przed pójściem spać. A tu trzeba śniadanie upolować, rower do końca złożyć, pogadać chwilkę z nowymi współlokatorami - a jest międzynarodowo. Łotyszka, para Belgów, Holender, dwóch Austryjaków. Jakieś tematy o przygotowaniach zimowych, złotych medalach na Transrockies. Fajnie, pewnie się na trasie spotkamy...

Dochodzi 14, słońce zabija wszystko, co się rusza, a tu trzeba jechać, mimo zamykających się oczu. Pary startują pierwsze, chyba jedyna nasza szansa na przejazd w szpicy. To jedziemy, tzn. Daniel jedzie, a ja się ciągnę, bo nogi miękną popierwszym podjeździe.



To jedziemy, tzn. Daniel jedzie, a ja się ciągnę, bo nogi miękną po pierwszym podjeździe. Nawarstwione zmęczenie, temperatua i nieustanne nachylenie robia swoje.



Z ciężkim bólem dobijam do mety, start interwałowy rozmywa różnice czasowe pomiędzy zawodnikami, więc nasz wynik nie rzuca się w oczy. Chwila odpoczynku, dzida w dół, zjazd na serwis, Czescy magicy już działają. Szybka regulacja i zmiana pancerzy, bo biegi wskakują na widzimisię. Ideału nie ma, łancuch na środku kasety nadal przeskakuje z ociąganiem. Prostowanie haka nie pomaga, po kilku próbach Czech odpuszcza i mówi, że musiałem przerzutkę gdzieś wygiąć. Fakt, była jedna ładna gleba na kamieniach pod Karpaczem. Przy okazji chłopaki sprawdzają koła i zawieszenie. Słabo z nimi, Czech zakręcił korbą i stwierdził, ze chyba lubię siłowo jeździć. Powiało optymizmem na sam początek.