Dystans19.52 km Teren7.00 km Czas01:14 Podjazdy488 m
Temp.36.0 °C SprzętCube
MTBCH prolog
rzecia, przedostatnia etapówka do tegorocznego kompletu. Początek tradycyjny - nieprzespane dwie nocy. Jak nie sąsiedzi drący ryja do rana, gdy trzeba wstać o 6, aby zdążyć do bazy na noc dojechać, to jakiś jełop słuchający telewizji na pełen regulator do 2 w nocy, gdy po dniu spędzony w saunie na kółkach nie marzymy o niczym innym jak reklamie Persila dla całego osiedla.
I potem rano się człowiek budzi jeszcze bardziej zmęczony niż przed pójściem spać. A tu trzeba śniadanie upolować, rower do końca złożyć, pogadać chwilkę z nowymi współlokatorami - a jest międzynarodowo. Łotyszka, para Belgów, Holender, dwóch Austryjaków. Jakieś tematy o przygotowaniach zimowych, złotych medalach na Transrockies. Fajnie, pewnie się na trasie spotkamy...
Dochodzi 14, słońce zabija wszystko, co się rusza, a tu trzeba jechać, mimo zamykających się oczu. Pary startują pierwsze, chyba jedyna nasza szansa na przejazd w szpicy. To jedziemy, tzn. Daniel jedzie, a ja się ciągnę, bo nogi miękną popierwszym podjeździe.
To jedziemy, tzn. Daniel jedzie, a ja się ciągnę, bo nogi miękną po pierwszym podjeździe. Nawarstwione zmęczenie, temperatua i nieustanne nachylenie robia swoje.
Z ciężkim bólem dobijam do mety, start interwałowy rozmywa różnice czasowe pomiędzy zawodnikami, więc nasz wynik nie rzuca się w oczy. Chwila odpoczynku, dzida w dół, zjazd na serwis, Czescy magicy już działają. Szybka regulacja i zmiana pancerzy, bo biegi wskakują na widzimisię. Ideału nie ma, łancuch na środku kasety nadal przeskakuje z ociąganiem. Prostowanie haka nie pomaga, po kilku próbach Czech odpuszcza i mówi, że musiałem przerzutkę gdzieś wygiąć. Fakt, była jedna ładna gleba na kamieniach pod Karpaczem. Przy okazji chłopaki sprawdzają koła i zawieszenie. Słabo z nimi, Czech zakręcił korbą i stwierdził, ze chyba lubię siłowo jeździć. Powiało optymizmem na sam początek.
I potem rano się człowiek budzi jeszcze bardziej zmęczony niż przed pójściem spać. A tu trzeba śniadanie upolować, rower do końca złożyć, pogadać chwilkę z nowymi współlokatorami - a jest międzynarodowo. Łotyszka, para Belgów, Holender, dwóch Austryjaków. Jakieś tematy o przygotowaniach zimowych, złotych medalach na Transrockies. Fajnie, pewnie się na trasie spotkamy...
Dochodzi 14, słońce zabija wszystko, co się rusza, a tu trzeba jechać, mimo zamykających się oczu. Pary startują pierwsze, chyba jedyna nasza szansa na przejazd w szpicy. To jedziemy, tzn. Daniel jedzie, a ja się ciągnę, bo nogi miękną popierwszym podjeździe.
To jedziemy, tzn. Daniel jedzie, a ja się ciągnę, bo nogi miękną po pierwszym podjeździe. Nawarstwione zmęczenie, temperatua i nieustanne nachylenie robia swoje.
Z ciężkim bólem dobijam do mety, start interwałowy rozmywa różnice czasowe pomiędzy zawodnikami, więc nasz wynik nie rzuca się w oczy. Chwila odpoczynku, dzida w dół, zjazd na serwis, Czescy magicy już działają. Szybka regulacja i zmiana pancerzy, bo biegi wskakują na widzimisię. Ideału nie ma, łancuch na środku kasety nadal przeskakuje z ociąganiem. Prostowanie haka nie pomaga, po kilku próbach Czech odpuszcza i mówi, że musiałem przerzutkę gdzieś wygiąć. Fakt, była jedna ładna gleba na kamieniach pod Karpaczem. Przy okazji chłopaki sprawdzają koła i zawieszenie. Słabo z nimi, Czech zakręcił korbą i stwierdził, ze chyba lubię siłowo jeździć. Powiało optymizmem na sam początek.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!
Komentarze