Wpisy archiwalne w kategorii

etapówki

Dystans całkowity:1697.14 km (w terenie 1061.59 km; 62.55%)
Czas w ruchu:142:43
Średnia prędkość:11.89 km/h
Maksymalna prędkość:67.79 km/h
Suma podjazdów:47432 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:58.52 km i 4h 55m
Więcej statystyk
Dystans52.00 km Teren48.00 km Czas03:40 Podjazdy1500 m
SprzętCube
Bike Adventure etap IV
Kategoria etapówki
Dzień ostatni i całe szczęśće, bo ile można po szutrach jeździć. Niby był kolejny przebłysk w postaci fajnego kawałka na jedno koło, ale to tylko przebłysk. Na mecie gala finałowa przesunięta z uwagi na Tour de France. Do tego się okazało, że stajemy na pudIe, bo spokojnie, ale jednak dojechaliśmy, podczas gdy 5 innych ekip się gdzieś powysypywało. Tak bardzo nas to wszystko urzekło, że o północy byliśmy w domu i wysiadaliśmy bez łez w oczach.



Fajne te Sudety, trzeba będzie wrócić, ale niekoniecznie na BA. Drugi finisher do kolekcji na sezon lato 2013 zdobyty.
Dystans66.00 km Teren59.00 km Czas04:50 Podjazdy2100 m
SprzętCube
Bike Adventure III etap
Kategoria etapówki
Dzień 3, jego koniec konkretniej i w końcu jakiś kawałek trasy typu pjur emtebe. Zjazd z Wysokiego Kamienia do mety po-e-zja. Grabek zaocznie odkupił się mizerię dwóch poprzednich dni.
Dystans64.00 km Teren59.00 km Czas06:05 Podjazdy2250 m
SprzętCube
Bike Adventure II etap
Kategoria etapówki
Etap tak niesamowicie nudny, że kompletnie go nie pamiętam. Szutry, deszcz, szutry, błoto, deszcze, otb, wygięta przerzutka, meta. Jeden fajny zjazd gdzieś w okolicach Karpacza to za mało.
Plus dnia - wpadły chłopaki z Zielonej Góry i otworzył sklep rowerowy w Piechowicach - czytaj przyjechał suport. Kolejka po klocki jak po papier toaletowy za komuny.
Dystans56.00 km Teren51.00 km Czas04:52 Podjazdy2100 m
SprzętCube
Bike Adventure I etap
Kategoria etapówki
Hmm, co by tu napisać. Nowa etapówka w nowym miejscu. Przyjechaliśmy nie widząc do końca, czego się spodziewać. Niby jest sala, ale zamknięta. Niby zapisało się ileśset osób, ale jakoś nikogo nie widać. Niby jest sserwis, ale równie dobrze mogłoby go nie być - pan serwisant tak był rano zajęty szykowaniem swojego roweru, że, mając 3:30 do startu, nie zdążył prysnąć mi kapką oleju po łożyskach. Koła rozjechałem po drugiej kałuży, a po powrocie kupiłem klucze do piast. Tyle dobrego z serwisu Bike Adventure.
Trasa szutrowo-trekingowa, bateria w liczniku padła, pogoda do dupy. Ta etapówka nie mogła potoczyć się dalej inaczej...
Dystans45.95 km Teren32.00 km Czas04:50 Podjazdy2150 m
Temp.21.0 °C SprzętCube
Trophy etap 4
Kategoria etapówki
Ostatni etap tradycyjnie skrócony, mimo dobrej pogody. Przed podjazdem siada kolano, więc trzeba wrzucić ściągacz i zmniejszyć tempo. Na szczęście mniejsza prędkość i większa kadencja doprowadzają je do normy. Na pierwszym bufecie Gosia i Piotr (którzy zbojkotowali 4 etap, bo niby się błoto nie podbało, ale wszyscy wiedzą, że o basenik w Gołebiu chodziło :)) podwożą rękawiczki. Nogi przestają strajkować, kończy się asfalt, zaczyna częśc bardziej techniczna, to i można przycisnąć korby. Trzy Korony wjechane bez schodzenia z siodła, a miejscami lekko nie było.

Za drugim bufetem dojeżdżam do Tomka, który złapał gumę na podjeździe. Siedzimy więc i kleimy, a co chwila nas ktoś mija i pyta, czy nie dać swojej dętki, będzię szybciej. Niby racja, ale dętki swoje mamy, widok ładny, nie spieszy się, to sobie pokleimy. Recycling! Dojeżdża Daniel, kończymy z kołem, chyba jesteśmy ostatni. Czas zbierać zabawki i ruszać do mety, bo Golonki ewidentnie chcą wcześniej skończyć. Na trasie luźno, więc można puścić hample i cieszyć się zjazdami. Mamy wjechać razem, ale na mostku przed metą Daniel ucieka, żeby zafiniszować samemu, aspołeczny golinoga. Koniec końców para ParaCarpathia wjeżdża razem, tak jak startowała. Gdy mijamy metę, to ekipy zaczynają już barierki składać. Jakiś bezjajeczny ten etap, człowiek ma ochote zawrócić i w go w drugą stronę pojechać, ale czas się pakować i zbierać do domu. Nie każdy będzie u siebie na obiad.

ParaCarpathia na mecie.


Pierwszy z czterech Finisherów w sezonie 2013 zdobyty, Trophy odhaczone, przejechane podwójnie. Pierwszy i ostatni raz.
Dystans77.40 km Teren54.00 km Czas06:51 Podjazdy2706 m
Temp.9.0 °C SprzętCube Uczestnicy
MTBut Trophy etap 3
Kategoria etapówki
Dzień trzeci, Armageddonem zwany. Nic rano nie zapowiadało późniejszego obrotu wydarzeń. Ot tradycyjnie ucięte kilka kilometrów, bo błoto, tradycyjnie chmury, tradycyjnie siąpi. Tradycja na Trophy musi zostać zachowana.



Start tradycyjnie szybki, asfaltami przez Zaolzie wspinamy się do Koniakowa, blokując lekko ruch po drodze. Niestety policja nie opanowała kilku co bardziej krewkich kierowców, przez co ostatnią część przyszło nam jechać w czarnym dymie wydechu lokalnego PKSa. Przy karczmie nawrót na jomby i zdobywamy Ochodzitą. Nachylenie robi swoje i część postanawia obrać inną taktykę, zeskakuje z rowerów i leci biegiem, jeszcze inni jazdę na rowerze zamieniają na wspinaczkę górską z dwukołowym plecakiem. Na szczycie dopada nas zło w czystej postaci, temperatura gwałtownie maleje, widoczność spada do kilku metrów i gdyby nie obsługa, peleton by sie pewnie we wszystkie strony świata rozjechał.



Ale jedzie się całkiem przyjemnie, zaczynam w pełni doceniać nowe hample, które faktycznie potrafią rower na zjeździe zatrzymać, więc i singielkiem w dół można się mocniej rozpędzić. Cała przeprawa przez Ochodzitą rozbija peleton, chyba jakimś cudem wybilem się do przodu. Nie ma co sie zastanawiać, trzeba uciekać. W Wyżranej wracamy na asfalt, dzida w doł i.......kapeć. Pierwszy na Trophy. Nie na kamieniach, nie w błocie, nie na szutrze, nie na korzeniach. Typowysnake na polskiej, gminnej drodze, gdzie dziura wielkości krowy wyskakuje zza zakrętu. Trudno zdarza się, tylko jest jeden problem. Paracarpathia ma dwie pompki w składzie i żadna z nich nie lezy w moim plecaku. Odstawiam więc rower na pobocze, zdejmuję koło i czekam na resztę ekipy. Miejsce nie sprzyja rowerostopowiczom, koniec długiego zjazdu, za którym czai się podjazd, wszyscy dokręcają, żeby prędkości nabrać. Mimo to kilka osób zatrzymuje się i pyta, czy nie pomóc. Odpowiadam, że spoko, że zaraz serwis podjedzie. Mija kilka minut i na horyzoncie pojawia się Daniel. Staję więc i macham do niego, licząc na koniec przestoju, bo pizgać zaczyna a i minut bezsensownie uciekają. No i uciekać będa dalej, bo ten mnie mija na 2m i nie raczy zauważyć. Kolejne k ilka minut i dojeżdża Gosia z Piotrkiem, którzy na szczęście zatrzymują się i ratuja pompką. Teraz juz z gorki, minuta osiem i rower nadaje się do jazdy. W międzyczasie przelecieli chyba już wszyscy. Nawet Norweg jadący na 20 letnim góralu w butach trekingowych. Fakt wyprzedzenia kogokolwiek tak go zadziwił, że wydal okrzyk bojowy Wikigów i znikł w lesie. Faaajnie. W plecy prawie pół godziny, zimno, nogi z gumy, do tego kolano przewiało i po chwili trzeba kolejny postój na ściągacz zrobić. 

Ale nie jestesmy tu dla przyjemności, za podjazdem Golonko znowu wpuszcza w single, trasa leci między chałupami Roztoki, przez podwórka i wąskie schody miedzy zabudowaniami, coś niesamowitego, prawie jak zawody DH w poludniowoamerykańskich miastach. Potem kładka nad eSką i wiatmy na Słowacji. Gdzieś przy bufecie udaje się mi oddać Gosi pompkę, wszyscy dzielą uwagę na szamanie bananów i zastanawianie nad sensownością dalszej jazdy. Pomijając 2 osoby, którym sprzęt zmarł pod drodze, wszyscy jednak decydują się do mety dotrzeć. I już kilka minut za bufetem zaczynają żałować....

Od tego momentu, az do przejścia w Groniu wszystko rozmywa się w jedno wielkie bagniste nieszczęście. Wieje, pada, co chwila przelatuje jakaś burza, a trasa jest tak rozmokła i rozjechana, że czasem rower nieść trzeba, bo błoto skutecznie zalepia opony, które co chwila się klinują. Za drugim bufetem rozpoczyna się podjazd na Wielką Raczę. Gdzieś na początku mija nas parka trener+zawodniczka, facet krzyczy, że do szczytu 2km i żeby nie puszczać. Wyszło 3,5, tak po golonkowemu, ale wjechane w całości. Na szczycie znowu dopada mgła i deszcz, ale nachylenie maleje, trzeba zacząć nadrabiać. Na pierwszym zjeździe woda pod kołami kompletnie odrywa rower od ścieżki i kończę 20 metrowym ślizgiem po trawie. Dzięki Bogu nie trafiłem w żaden kamień czy korzeń, bo by się moglo tragicznie skonczyć. Obsługi, fotografów, ludzi ogólnie na trasie niet, widać mają więcej rozumu od zawodników :) Zamiast zdjęć małe podsumowanie filmowe z kamery Daniela. 
 

Na ostatnim bufecie pełna dezinformacja, nikt nie wie ile jeszcz km do mety, czy z uwagi na warunki wydłużono czas. Do mety trasa w miarę prosta, ale za granicą skręca w teren i psycha siada, gdy okazuję się, że znowu wszystkie zapewnienia o kilometrażu można w między bajki włożyć. Z bufetowych 68 zrobiło się prawie 74, a na dobicie ostatni kiloemtr szedł przez korzeniowe mokradła, które w innych okolicznościach można by pewnie uznać za ciekawy, techniczny OS.

Na mecie znwou ledwo w limicie. Na miejscu niedobitki obsługi i NIKOGO, kto ogarnia sytuację w ogonie i kontroluje liczbę osób pozostałych na tasie. Dziewczyna z 3 bufetu okazała się dziewczyną jednego z zawodników i jako jedyna mniej więcej orientuje się w całym burdelu, a jest ciekawie. Przy stacji kolejowej ktoś zajumał strzałki, ktoś zaliczył mocne otb, zawodnicy rozjechali się w różne strony, szukając trasy, a wszystkich naszła kolejna burza. Dzięki telefonom udaje się to jakoś opanować, ale Golonko to dupa nie organizator, jeśli ludzie sami muszą się szukać, jeśli sami musimy przypilnować, aby jedzenie na nich czekało , żeby nikt karchera i mety przed nimi nie zwinął.... Ostatecznie wszyscy docierają, ale dla części jest to ostatnia wizyta imprezie spod znaku G&G Promotion.
Dystans83.90 km Teren61.40 km Czas07:27 Podjazdy2450 m
Temp.19.0 °C SprzętCube
MTBut Trophy etap 2
Kategoria etapówki
Już w porannym moczu czuc było, że etap lekki nie będzie. 80km i prawie 3000 przewyższeń w błocie po całonocnym deszczu, z Rysianką gdzieś w połowie trasy w nagrodę. Na stracie informacja, że trochę trasy ścieto, dodano w zamian jeden podjazd i będzie dobrze, ale krócej - 72km. Startujemy sobie na spokojnie, rozkręcając z Tomkiem nogi na pierwszym asfalcie.



Po jakimś czasie zauważam, że zapomniałem licznika. Peszek. Tomek staje na telefon, to i ja korzystam, żeby przetrzepać plecak. Bez rezultatów. Odpalam więc GPSa i czekam. Trochę to trwa, ale w końcu Tomek się rozłącza. Tylko po to, żeby mi oznajmić, że dziś jedzie turystycznie (dzień wcześniej urwał przerzutkę i musiał sie wycofać w połowie etapu) i żebym na niego nie czekał. Minęli nas chyba wszyscy, więc dwa razy potwarzać nie trzeba było. Dociskam lekko na coraz bardziej stromym podjeździe, doganiając ogon. Podjazd się kończy, z górki mało kto pedałuje, więc uciekam kawałek i siadam na koło różowym Niemcom. Z tymi panami będę się regularnie spotykać do końca imprezy. Dojeżdżamy do bufetu, gdzie po chwili odnajduje się cała Paracarpathia.



Pogoda niezła, bukłak uzupełniony, można atakować podjazd. Przed nami 14km w górę szlakiem. Niemcy uciekają pierwsi, z Danielem ruszamy trochę później. Już pierwsze metry podjazdu pokazują, że lekko nie bedzie. Ledwo zawodnicy wyjeżdżają spod tunelu, połowa zsiada. Wąska rynna, która rozpoczyna podjazd, jest zawalona błotem i kamieniami. Ale nie przyjechaliśmy tu na spacer, więc zrzucam biegi i jakoś jadę, dostając oklaski od gorala z synem za ambicje. Jak ktoś całe życie ora pole pod górę, to jest w stanie docenić wysiłek.



Za rynną zaczyna sie pole, jeszcze bez tragedii, ale trzeba już uważać na poślizgi. Dancing Ralphy szaleją, kilka osób się wykłada na trawę. Zaczynam dziękować sobie w duchu, że zostawiłem Nobby Nica na napędowej. Pole przechodzi w ścieżkę w lesie. Tak rozjechaną, że w pewnym momencie nie da się jechać. Od tego momentu do Hali Boracza jazda stale się przeplata z podchodzeniem. Zachmurza się i zaczyna siąpić. Na Hali jeden Niemiec odpuszcza i zawraca do domu. Ja mam chwilowo dosyć podjeżdżania i schodzę, żeby odpocząć. I akurat trafiam na fotografów i Golonkę, który mówi, żeby wsiadać i jechać dalej. Na władzę nie poradzę, to jedziemy :) Całe 300m. Za Halą Boracza zaczyna się crème de la crème, jak mawia Golonko. Nazwa słuszna, bo podłożu bliżej do kremu z eklera niż do gruntu w jakiejkolwiek zwartej postaci. Są momenty, że roweru nie da się pchać, bo koła momentalnie zakleja rozjeżdżona i rozmokła glina. Są momenty, gdzie się da i trzeba wsiąść, bo chłopaki z Gomoli robią zdjęcia:)



Słońce za chmurami, wilgotno, wieje. Człowiek momentalnie się wychladza i traci siły. Jak dojeżdżam na Rysiankę, to mam nogi i ręce z gumy. A trasa nie oszczędza, bo momentalnie zaczyna się stromy, trudny technicznie singiel. Pierwszą część idziemy gęsiego, bo korzenie i powalone drzewa nie pozwoliłyby na jazdę nawet przy dobrej pogodzie. Za drzewami kamienista rynna. Pierwszy się wpina i leci na mordę. Reszta postanawia zejść. Wybór trafiony, biorąc pod uwagę, że kilka osób się tu dziś połamało. Koniec zjazdu robi się spokojniejszy, można wsiąść i pocisnać na dół, wykorzystując ostatnie metry zjazdu. Po drodze podjeżdża GOPR, szukają kolejnego połamańca.

Dalej już idzie z górki. W dół, bufet, w dół, nawrót, w górę. Postójna wrzucenie roweru do rzeki, żeby pozbyc się kilogramów błota. Potem w górę, w górę, w górę. Podczepiam się pod chłopaków z Lęborka i jakos docieramy na Suchy Groń, gdzie dojezdżam do Niemców i razem sobie zjeżdżamy całkiem przyjenym singlem na bufet.

Krótki popas i wylot na metę, profil z naklejki pokazuje, że zostało 8km. Do Kamesznicy szybka dzida asfaltem, potem w prawo i zaczyna sie podjazd. Jedna prosta, druga, trzecia, a morza dalej nie widać. Mijam kolegę i pytam, który ma kilometr na liczniku. Odpowiada że 74....... Znowu trasa liczona w golonkometrach. A mnie odcina. W pewnym momencie bardziej się toczę, niż jadę. Inni zawodnicy mijają mnie w takim tempie, że zaczynam się zastanawiać, czy nie stoję czasem w miejscu, a jazda to tylko złudzenie. Korby kręci tylko świadomość, że do mety juz tylko kawaleczek. Wjeżdżamy na Gańczorkę. Widoki pierwsza klasa, dwóch chłopaków siada na piknik i chyba zostaną tam na dłużej. Jadę dalej. Zaczyna się niesamowity singielek skalny, z widokiem na Koniaków i czesko-sławackie Beskidy. Niebieski z Gańczorki do Polenicy - nr.2 w osobistej top10. A ja ledwo nad kierownicą panuję. Bukłak pusty, batonów brak, wszystkie mięśnie obolałe, siły gdzies dawno wywiało i tak jadę w dół, popełniając kardynalne błędy techniczne, ktore co chwila kończą się poślizgiem albo zarzuceniem roweru. Jakim cudem nie zaliczyłem otb, to nie wiem. Ale do mety docieram w całości, niewiele ponad pół godziny przed limitem. Robi się wesoło, wracamy do walki z czasem. Co ciekawe, Niemcy, których odstawiłem lekko na zjeździe z Suchego Gronia, dojeżdżają 25 minut szybciej. Dostać pół godziny na kawałku asfaltu i jednym łatwym podjeździe od ludzi, którzy cały etap jechali prawie równo z tobą, daje do myślenia. Trzeba będzie zmienić taktykę na kolejny dzień.
Dystans35.37 km Teren30.00 km Czas02:03 Podjazdy1500 m
SprzętCube
Trophy etap I
Kategoria etapówki
Pierwszy dzień, pierwszy start w zawodach po strzałkach jako takich. No i pierwsze zgubienie trasy. Etap skrócony jakieś 17km. Jak tylko się zorientowałem, to psycha padła na glębę i wstać nie chciała. Doturlałem się do mety pro forma, wkurzony, że tak bezsensownie skończyła się rywalizacja. No może z lekkim zrywem w jagodach. Singielek pierwsza klasa



Po przekroczeniu linii końcowej, podjeżdżam do sędziego i mówię, że ściąłem trasę i żeby mi NKLa wstawili. Sędzia na to, że pełno ludzi się tam pogubiło i polecą kary czasowe, ale jedziemy dalej. Trudno, to jedziemy ;)
Dystans19.15 km Teren9.00 km Czas01:31 Podjazdy510 m
Temp.18.0 °C SprzętCube
Drugi rozjazd przed Trophy
Kategoria etapówki
Tym razem podjazd na Trzy Kopce Wiślańskie i zjazd zielonym do Wisły.
Dystans3.20 km Teren3.00 km Czas00:20 Podjazdy 80 m
Temp.14.0 °C SprzętCube
Pierwszy rozjazd przed Trophy
Kategoria etapówki
Szybki wypad na stromy, górski podjazd, żeby zacząć się przyzwyczajać do nowych okoliczności przyrody