Dystans82.18 km Teren34.00 km Czas05:52 Podjazdy1900 m
Temp.32.0 °C SprzętCube
MTBCH etap I
Kategoria etapówki
I etap, drugi dzień jazdy, trzecia nieprzespana noc, bo znowu jakiś tępy chuj musiał telewizor przy otwartym oknie na cały regulator do 1 w nocy oglądać. Do tego upał jak cholera, więc start na spokojnie, trzymając się tempa ogona. Wokoło same czelendżowe żółtodzioby: parka z Arabii Saudyjskiej, narodowosci polski-indonezyjskiej. Bardzo fajni ludzie, ktorzy jeszcze nie wiedzą, na co się porwali :) Z drugiej strony Maciej Paszkiewicz, o którym za chwilę. Dalej Andre z Holandii, z którym dzielilismy miejsce na sali i koledzy, z ktorymi razem się pogubiliśmy przed tunelem. W momencie robienia tego zdjęcia, prawie nikt tu się jeszczenie znał.



Podobno jadę w timie, podobno u Golonki nie przejdą różnice czasowe, jakie zaliczyliśmy u Grabka i całą trasę mamy pokonać razem. Coś słabo to widzę. Turlam się więc za starszymi SWATami, będziemy się jeszcze sporo mijać przez kolejne dni.



Podjazd po nagrzanym polu i pierwszy korek. Ścieżka nagle odbija w bok, na bardziej stromy, techniczny zjazd, prawie wszyscy zagraniczni zsiadają z rowerów. Kolejne dni szybko ich tego oduczą. Ze SWATem dzidujemy w dół, zyskując dobre kilka miejsc. Kolejny podjazd i dojeżdżamy małą grupkę, może jednak etap nie będzie taki tragiczny? Zagęszczenie na zjeździe, każdy chce się urwać plecom i tak się pięknie rozbujaliśmy, że zjeżdżamy za daleko. Jak się później okazało, nie my jedni. Oznaczenia tras to się jeszcze chłopaki Golonki muszą nauczyć, bo kardynalne błędy w lokalizacji strzałek się co etap przewijały. Efekt jest taki, że tracimy kilka minut. Na 7. kilometrze oznacza to automatyczny spadek na koniec stawki i cały optymizm szlag trafia. Jak się nie obrócić, dupa dalej z tyłu, coś ten Challenge się słabo zapowiada. Ale znajdujemy w końcu trasę, dojeżdżamy do klimatycznego przejazdu strumieniem



Na kolejnym podjaździe poznaję Macieja - człowika, który na rower wsiadł przed 50 i po raz drugi walczy z czelendżowymi etapami, często przejeżdżając trasę idealnie przed limitem. Dzięki trasie wbitej do jego Garmina udaje się odpowiednio dobierac tempo, do tego przy rozmowie jakoś szybciej kioemtry znikają. W połowie podjazdu jacyś dobrzy ludzie ratują zimną wodą ze studni, dalej kolejna patelnia na polu, zjazd, checkpoint, kolejny podjazd i dobijam do Daniela. Guma. Znowu - na BA prawie co etap laczka łapał. No to chwila odpoczunku na łatanie. Mijają nas prawie wszyscy. Łatamy dalej, dojeżdża dziewczyna z Łotwy - złamała klamkę od tylnego hamulca i zjazdy robi asekuracyjnie. Zakładamy koło, ruszamy razem, życzymy powodzenia i urywamy się. Na jakieś 500m. Kolejny laczek. Na ostatniej dętce. Wyjmujemy więc, pompujemy, macamy, osłuchujemy. Nic. Dętka jak nowa, opona w środku czysta. A jednak coś jest ewidentnie nie tak, skoro co etap trzeba ją wymieniać. Zakładamy więc koło i dzida. 1,5km - znowu guma. I tak do pierwszego bufetu - 13km. Zaczynam doceniać nową pompkę.

Jak dojeżdżamy, zagadujemy do chłopaków, żeby nas na drugi bufet do mechaników podrzucili. Kręcą nosem, ale damy radę, tylko na quada zamykającego czekamy. Żeby nie marnować czasu, wykorzystujemy pobliski strumień, woda szybko wskazuje problem - mikrodziura od wewnętrznej strony dętki. Daniel znowu klei, ja sprawdzam obręcz i wyciągam spory opiłek metalu, wyglądający jak wyskrawany nyplem z obręczy, do tego kilka resztek niechlujnie założonych kapsli. Jak na Speca za 4 zera to lekka kompromitacja. Ale opona działa, chyba. Jedziemy do mechaników po nową, ale już asflatem, bo na kolejne laczki na trasie nikt nie ma ochoty. Jak się okazało - słusznie, bo dojeżdżamy na lekkim kapciu. Tym razem łatka puściła, więc nowa dętka rozwiązuje definitywnie problem.

Jest prawie 16, za sobą mamy nieco ponad połowę trasy i perspektywę finiszu o zmroku. Jeśli znowu coś nie padnie. Jak na pierwszy etap to wystarczająco wrażeń. Robimy więc jeszcze kawałek terenu do zjazd z grzbietu i uciekamy asfaltami do bazy. Nie tak to miało wyglądać. Człowiek się przez burze i tony błota na Trophy i BA przebijał, koła, suport i zawieszenie na amen zajechał, klocki na żyletki starł, a tu ledwo 20km w słoneczku i koniec marzeń o komplecie finisherów. Fatalne nastroje poprawia dopiero czeskie piwo, niezła pizza i nocna burza, która kończy biesiadę za oknem i zbija temperaturę do poziomu pozwalającego w końcu się wyspać.

Komentarze

marszy
08:08 środa, 7 sierpnia 2013
Jak się okazało, samo przejechanie, bez napinki na wyniki w generalce, jest spokojnie do zrobienia. Niestety, czasem, mimo szczerych chęci i zapalu, trzeba sobie odpuścić. Życie.

Za tydzień ostatnia, najmocniejsza etapóweczka. Jak będziesz miał kilka dni wolnego, to zapraszam.
facebook.com/TDU13
k4r3l
11:56 poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Wysoko sobie zawiesiłeś poprzeczkę - komplet finiszerów (w jednym roku jeżeli zrozumiałem?:) to nie byle co!
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!