Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 180.78 km (w terenie 151.96 km; 84.06%) |
Czas w ruchu: | 13:39 |
Średnia prędkość: | 11.56 km/h |
Suma podjazdów: | 4211 m |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 36.16 km i 3h 24m |
Więcej statystyk |
Dystans33.80 km Teren15.00 km Czas02:52 Podjazdy1110 m
Temp.19.0 °C SprzętCube
TCR dzien VIII
Dzień ósmy ostatni, skrócony. Start z monopolu na granicy, wbitka na Kiczory, potem Stożek, Czantoria i szybka dzida do bazy w Ustroniu.
Fajnie było, ale się skończyło i gówno najeździło. Następna Karpatka cała w siodle.
Fajnie było, ale się skończyło i gówno najeździło. Następna Karpatka cała w siodle.
Dystans39.50 km Teren32.00 km Czas04:00
Temp.21.0 °C SprzętCube
TCR dzien VII
Miziowa i Rysianka i nic więcej do szczęścia nie trzeba.
Dystans59.50 km Teren54.50 km Czas04:49 Podjazdy1931 m
Temp.24.0 °C SprzętCube
TCR dzien IV
Dzień IV, drugi jazdy. Klasyczny przelot Krynica-Jaworzyna-Łabowska-Rytro i wypad Doliną Białej Wody do Szczawnicy.
SprzętCube
TCR dzien III
Piotr jedzie na Cubie, a ja się kuruję w samochodzie, bo kolano z rana zaprotestowało.
Dystans23.00 km Teren21.00 km Podjazdy690 m
Temp.27.0 °C SprzętCube
TCR dzień II
Dzień drugi z powodu defektu sprzętu Michała zakończony o wiele szybciej, niż się zapowiadało. Ale Duszatyńskie zaliczone i to jest najważniejsze.
Temp.24.0 °C SprzętCube
TCR dzień I
Dzień pierwszy kolejnej Karpatki. Okoliczności jednak sprawiły, że z jazdy zrobił się spacer połoninami.
SprzętCube
MTBCH etap V
Etap 5 robię za kierowcę. Torba i rower jadą TIRem z bagażami, i resztą rowerów. Po IV etapie kilkanaście osób się wycofało. Głównie kontuzje. Mi udaje
się podmienić z kierowcą ekipy z Bydgoszczy, który w 10 sekund podejmuje
decyzję o starcie, wcina 3 banany i rusza z resztą.
Na metę w Kudowie przyjeżdżamy dosyć wcześnie, więc jest czas poszlajać się i podpatrzyć rajd od kuchni. Wygląda jak średnio zorganizowany chaos. Ktoś przywozi bagaże, ktoś kończy banery wieszać, dziewczyny walczą z bufetem. Ja pomagam sportografom naklejki do finiszerów dorzucać. Czemu robią to na ostatnią chwilę, nie mam pojęcia, ale i z moją pomocą się nie wyrobili. Pierwszy zawodnik wjechał na metę i zaskoczył wszystkich. Staje biedak za linią, a tu ani spikera, ani oklasków, ani koszulki, ani zdjęcia. Był chyba w większym szoku niż obsługa. Na szczęście udało się zrobić riplej i dalej wszystko poszło według planu. Potem już tylko autografy, wywiady, wspólne zdjęcie
i grilowy bankiet. Całkiem sympatyczna etapówka, na głowę bijąca Trophy. Za rok trzeba będzie powtórzyć.
Na metę w Kudowie przyjeżdżamy dosyć wcześnie, więc jest czas poszlajać się i podpatrzyć rajd od kuchni. Wygląda jak średnio zorganizowany chaos. Ktoś przywozi bagaże, ktoś kończy banery wieszać, dziewczyny walczą z bufetem. Ja pomagam sportografom naklejki do finiszerów dorzucać. Czemu robią to na ostatnią chwilę, nie mam pojęcia, ale i z moją pomocą się nie wyrobili. Pierwszy zawodnik wjechał na metę i zaskoczył wszystkich. Staje biedak za linią, a tu ani spikera, ani oklasków, ani koszulki, ani zdjęcia. Był chyba w większym szoku niż obsługa. Na szczęście udało się zrobić riplej i dalej wszystko poszło według planu. Potem już tylko autografy, wywiady, wspólne zdjęcie
i grilowy bankiet. Całkiem sympatyczna etapówka, na głowę bijąca Trophy. Za rok trzeba będzie powtórzyć.
Dystans24.98 km Teren29.46 km Czas01:58 Podjazdy480 m
Temp.26.0 °C SprzętCube
MTBCH etap IV
Terapia ketonalowo - radlerowa chyba pomogła. Wiec rano fura na start i lecim do Walimia. Na rynku fajny klimat, start IV etapu podwaja tymczasowo liczbę mieszkańców miasteczka.
Na początek szybka dzida peletonem między chałupami i kibicującymi ludźmi. Prawie jak Tour de Pologne :) Do przecięcia z krajówką trasa leci całkiem szybko, aczkolwiek zastanawia liczba pompujących koła na poboczach. Przestaje zastanawiać po wjechaniu do lasu, gdzie co 100m ustawiają się mobilne punkty wymiany. A ponieważ szczęścia nigdy za wiele, w końcu i ja muszę zjechać na bok. Dętka pocięta tak wrednie, że dopiero za 3 razem udaje się wrócić do jazdy. I nie na długo. 2km dalej kolejny flak. Nowe dętki się skończyły, tak samo klej. W pewnym momencie dojeżdża niezawodny Maciej i ratuje swoim zestawem. Sklejamy dętkę i ruszymy razem, by po chwili stanąć na poratowanie jednego Czecha. Facet zaliczył tyle dziur, że po 5 minutowej walce dziękuje, zakłada rower na plecy i idzie dalej spacerem. My ruszamy szybko, żeby nadrobić stracone minuty, ale do trzech razy sztuka, po kolejnym kilometrze znowu flak. Łatka puściła. Ostatkami kleju od Macieja udaje się zaradzić, pompuję obie dętki na kamień i ruszam znowu. Lekko godzina w plecy, a nawet 1/4 człowiek nie ujechał. I, widać, nie ujedzie. Przed Źródłem Marii kolano się odzywa i jednoznacznie kończy podróż. Najlepszy zjazd tego etapu przychodzi robić "na hulajnogę". Na szczęście kończy go bufet, na którym udaje się załatwić transport do mety. Oprócz obsługi i stołów jedzie z nami jeszcze jeden Hiszpan, wspomniany Czech i jakiś Polak. Ładny przesiew.
Na początek szybka dzida peletonem między chałupami i kibicującymi ludźmi. Prawie jak Tour de Pologne :) Do przecięcia z krajówką trasa leci całkiem szybko, aczkolwiek zastanawia liczba pompujących koła na poboczach. Przestaje zastanawiać po wjechaniu do lasu, gdzie co 100m ustawiają się mobilne punkty wymiany. A ponieważ szczęścia nigdy za wiele, w końcu i ja muszę zjechać na bok. Dętka pocięta tak wrednie, że dopiero za 3 razem udaje się wrócić do jazdy. I nie na długo. 2km dalej kolejny flak. Nowe dętki się skończyły, tak samo klej. W pewnym momencie dojeżdża niezawodny Maciej i ratuje swoim zestawem. Sklejamy dętkę i ruszymy razem, by po chwili stanąć na poratowanie jednego Czecha. Facet zaliczył tyle dziur, że po 5 minutowej walce dziękuje, zakłada rower na plecy i idzie dalej spacerem. My ruszamy szybko, żeby nadrobić stracone minuty, ale do trzech razy sztuka, po kolejnym kilometrze znowu flak. Łatka puściła. Ostatkami kleju od Macieja udaje się zaradzić, pompuję obie dętki na kamień i ruszam znowu. Lekko godzina w plecy, a nawet 1/4 człowiek nie ujechał. I, widać, nie ujedzie. Przed Źródłem Marii kolano się odzywa i jednoznacznie kończy podróż. Najlepszy zjazd tego etapu przychodzi robić "na hulajnogę". Na szczęście kończy go bufet, na którym udaje się załatwić transport do mety. Oprócz obsługi i stołów jedzie z nami jeszcze jeden Hiszpan, wspomniany Czech i jakiś Polak. Ładny przesiew.