Dystans79.30 km Teren55.00 km Czas06:16 Podjazdy2620 m
Temp.16.0 °C SprzętCube
MTBCH etap II
Solidnych batów dzień drugi. Dobra kolacja, czeskie piwo i w końcu przespana noc poprawiają nastroje z poprzedniego wieczoru. Korzystam z faktu, że Czesi się lekko nudzą i idę z wizytą. Nowe klocki na tył - jakieś czeskie metaliki - plus szybki serwis i znowu mam siekierę pod jednym palcem. Sprawdziliśmy tez dokładniej koła i zawieszenie - zgon wszystkich łożysk. Do mety da się dojechać, ale niewiele dalej.
Pogoda taka sobie z możliwością opadów. W sektorze pełen przegląd odzienia
Start na szybko, asfaltem, caly czas lekko pod górę. Średnia w środku stawki prawie 30. Po 2 minutach zaczynam żałować kurtki przeciwdeszczowej, w której momentalnie robi się sauna. Po 5 staję, żeby ją zdjąć. Peleton leci w dół, pęd powietrza momentalnie mnie przewiewa. Postój na założenie kurtki.
I tym sposobem znowu 90% stawki mija mnie na pierwszych kilometrach. Przynajmniej tłoku nie będzie. Trochę łąki, trochę asfaltu, trochę lasu, trochę asfaltu, trochę bufetu i zaczynają się konkrety, lecimy na Śnieżnik. Trasa całkiem przyjemna, taki półtorejsingiel na korzeniach i kamyczkach. Beztlenowcy muszą wyłączyc tryb auto i zacząć bardziej technicznie pracować. Miejscami natura zastawia całkiem ciekawe pułapki, tu dropik, tu klinik między skalami. Pierwszy raz powaznie myślę o wypieciu SPDów. Ponieważ spóźniłem się na foto-bramkę, ponizej zdjęcie zastępcze.
W tak miłej atmosferze dobijamy do schroniska pod Śnieznikiem. Tak miłej i tak rozleniwiającej, że na mgłę się nie zdążyłem zalapać. Jak pech to pech.
Krótki nawrót i łomot jakich mało w dół. Juz na pierwszym zjeździe pobity został rekord wysadzenia z siodełek. OS - zawodnicy 1:0. Potem dluga prosta na rozgrzanie łańcucha i niespodziewane ścięcie trasy i kolejny łomot. Na drugi bufet nawet nie trzeba pedałować, łomotowa adrenalina sama niesie.
Potem szutry, ściezki, lasy, kolejny niespodziewany OeSik świeżą ścinką, ogólnie ciekawa spokojna górska dzida. Pod koniec trasy zaczynam czuć kolano, zapowiedź Ketonalu wisi w powietrzu. Na szczęście zbijamy ze szczytu w kierunku mety. Odpięte zawieszenie niesie po łące pierwszorzędnie. Więc, żeby nie było za lekko, łapię z tyłu laczka. Tak o, na środku trawy, no bo czemu nie. Pierwsze łatanie ujawnia druga dziurę, druge latanie ujawnia kończacy się czas. Jak już mnie wszyscy minęli, wsiadam na siodło i grzeję......1km do mety. Można było to już z buta pocisnąć.
Baza w Stroniu duszna, ciasna, rozbijamy się na korytarzu, ale ruch jak krajowce, więc trzeba wrócic na salę. Na sali sauna w wersji "wali skarpetkami", więc idziemy sobie do baru meczyk Lechia-Barcelona obejrzeć i ratownikami izotonik łykąć, żeby mięśnie nie stanęły przed creme de la creme czyli etapem 3.
Pogoda taka sobie z możliwością opadów. W sektorze pełen przegląd odzienia
Start na szybko, asfaltem, caly czas lekko pod górę. Średnia w środku stawki prawie 30. Po 2 minutach zaczynam żałować kurtki przeciwdeszczowej, w której momentalnie robi się sauna. Po 5 staję, żeby ją zdjąć. Peleton leci w dół, pęd powietrza momentalnie mnie przewiewa. Postój na założenie kurtki.
I tym sposobem znowu 90% stawki mija mnie na pierwszych kilometrach. Przynajmniej tłoku nie będzie. Trochę łąki, trochę asfaltu, trochę lasu, trochę asfaltu, trochę bufetu i zaczynają się konkrety, lecimy na Śnieżnik. Trasa całkiem przyjemna, taki półtorejsingiel na korzeniach i kamyczkach. Beztlenowcy muszą wyłączyc tryb auto i zacząć bardziej technicznie pracować. Miejscami natura zastawia całkiem ciekawe pułapki, tu dropik, tu klinik między skalami. Pierwszy raz powaznie myślę o wypieciu SPDów. Ponieważ spóźniłem się na foto-bramkę, ponizej zdjęcie zastępcze.
W tak miłej atmosferze dobijamy do schroniska pod Śnieznikiem. Tak miłej i tak rozleniwiającej, że na mgłę się nie zdążyłem zalapać. Jak pech to pech.
Krótki nawrót i łomot jakich mało w dół. Juz na pierwszym zjeździe pobity został rekord wysadzenia z siodełek. OS - zawodnicy 1:0. Potem dluga prosta na rozgrzanie łańcucha i niespodziewane ścięcie trasy i kolejny łomot. Na drugi bufet nawet nie trzeba pedałować, łomotowa adrenalina sama niesie.
Potem szutry, ściezki, lasy, kolejny niespodziewany OeSik świeżą ścinką, ogólnie ciekawa spokojna górska dzida. Pod koniec trasy zaczynam czuć kolano, zapowiedź Ketonalu wisi w powietrzu. Na szczęście zbijamy ze szczytu w kierunku mety. Odpięte zawieszenie niesie po łące pierwszorzędnie. Więc, żeby nie było za lekko, łapię z tyłu laczka. Tak o, na środku trawy, no bo czemu nie. Pierwsze łatanie ujawnia druga dziurę, druge latanie ujawnia kończacy się czas. Jak już mnie wszyscy minęli, wsiadam na siodło i grzeję......1km do mety. Można było to już z buta pocisnąć.
Baza w Stroniu duszna, ciasna, rozbijamy się na korytarzu, ale ruch jak krajowce, więc trzeba wrócic na salę. Na sali sauna w wersji "wali skarpetkami", więc idziemy sobie do baru meczyk Lechia-Barcelona obejrzeć i ratownikami izotonik łykąć, żeby mięśnie nie stanęły przed creme de la creme czyli etapem 3.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.