Dystans83.90 km Teren61.40 km Czas07:27 Podjazdy2450 m
Temp.19.0 °C SprzętCube
MTBut Trophy etap 2
Kategoria etapówki
Już w porannym moczu czuc było, że etap lekki nie będzie. 80km i prawie 3000 przewyższeń w błocie po całonocnym deszczu, z Rysianką gdzieś w połowie trasy w nagrodę. Na stracie informacja, że trochę trasy ścieto, dodano w zamian jeden podjazd i będzie dobrze, ale krócej - 72km. Startujemy sobie na spokojnie, rozkręcając z Tomkiem nogi na pierwszym asfalcie.



Po jakimś czasie zauważam, że zapomniałem licznika. Peszek. Tomek staje na telefon, to i ja korzystam, żeby przetrzepać plecak. Bez rezultatów. Odpalam więc GPSa i czekam. Trochę to trwa, ale w końcu Tomek się rozłącza. Tylko po to, żeby mi oznajmić, że dziś jedzie turystycznie (dzień wcześniej urwał przerzutkę i musiał sie wycofać w połowie etapu) i żebym na niego nie czekał. Minęli nas chyba wszyscy, więc dwa razy potwarzać nie trzeba było. Dociskam lekko na coraz bardziej stromym podjeździe, doganiając ogon. Podjazd się kończy, z górki mało kto pedałuje, więc uciekam kawałek i siadam na koło różowym Niemcom. Z tymi panami będę się regularnie spotykać do końca imprezy. Dojeżdżamy do bufetu, gdzie po chwili odnajduje się cała Paracarpathia.



Pogoda niezła, bukłak uzupełniony, można atakować podjazd. Przed nami 14km w górę szlakiem. Niemcy uciekają pierwsi, z Danielem ruszamy trochę później. Już pierwsze metry podjazdu pokazują, że lekko nie bedzie. Ledwo zawodnicy wyjeżdżają spod tunelu, połowa zsiada. Wąska rynna, która rozpoczyna podjazd, jest zawalona błotem i kamieniami. Ale nie przyjechaliśmy tu na spacer, więc zrzucam biegi i jakoś jadę, dostając oklaski od gorala z synem za ambicje. Jak ktoś całe życie ora pole pod górę, to jest w stanie docenić wysiłek.



Za rynną zaczyna sie pole, jeszcze bez tragedii, ale trzeba już uważać na poślizgi. Dancing Ralphy szaleją, kilka osób się wykłada na trawę. Zaczynam dziękować sobie w duchu, że zostawiłem Nobby Nica na napędowej. Pole przechodzi w ścieżkę w lesie. Tak rozjechaną, że w pewnym momencie nie da się jechać. Od tego momentu do Hali Boracza jazda stale się przeplata z podchodzeniem. Zachmurza się i zaczyna siąpić. Na Hali jeden Niemiec odpuszcza i zawraca do domu. Ja mam chwilowo dosyć podjeżdżania i schodzę, żeby odpocząć. I akurat trafiam na fotografów i Golonkę, który mówi, żeby wsiadać i jechać dalej. Na władzę nie poradzę, to jedziemy :) Całe 300m. Za Halą Boracza zaczyna się crème de la crème, jak mawia Golonko. Nazwa słuszna, bo podłożu bliżej do kremu z eklera niż do gruntu w jakiejkolwiek zwartej postaci. Są momenty, że roweru nie da się pchać, bo koła momentalnie zakleja rozjeżdżona i rozmokła glina. Są momenty, gdzie się da i trzeba wsiąść, bo chłopaki z Gomoli robią zdjęcia:)



Słońce za chmurami, wilgotno, wieje. Człowiek momentalnie się wychladza i traci siły. Jak dojeżdżam na Rysiankę, to mam nogi i ręce z gumy. A trasa nie oszczędza, bo momentalnie zaczyna się stromy, trudny technicznie singiel. Pierwszą część idziemy gęsiego, bo korzenie i powalone drzewa nie pozwoliłyby na jazdę nawet przy dobrej pogodzie. Za drzewami kamienista rynna. Pierwszy się wpina i leci na mordę. Reszta postanawia zejść. Wybór trafiony, biorąc pod uwagę, że kilka osób się tu dziś połamało. Koniec zjazdu robi się spokojniejszy, można wsiąść i pocisnać na dół, wykorzystując ostatnie metry zjazdu. Po drodze podjeżdża GOPR, szukają kolejnego połamańca.

Dalej już idzie z górki. W dół, bufet, w dół, nawrót, w górę. Postójna wrzucenie roweru do rzeki, żeby pozbyc się kilogramów błota. Potem w górę, w górę, w górę. Podczepiam się pod chłopaków z Lęborka i jakos docieramy na Suchy Groń, gdzie dojezdżam do Niemców i razem sobie zjeżdżamy całkiem przyjenym singlem na bufet.

Krótki popas i wylot na metę, profil z naklejki pokazuje, że zostało 8km. Do Kamesznicy szybka dzida asfaltem, potem w prawo i zaczyna sie podjazd. Jedna prosta, druga, trzecia, a morza dalej nie widać. Mijam kolegę i pytam, który ma kilometr na liczniku. Odpowiada że 74....... Znowu trasa liczona w golonkometrach. A mnie odcina. W pewnym momencie bardziej się toczę, niż jadę. Inni zawodnicy mijają mnie w takim tempie, że zaczynam się zastanawiać, czy nie stoję czasem w miejscu, a jazda to tylko złudzenie. Korby kręci tylko świadomość, że do mety juz tylko kawaleczek. Wjeżdżamy na Gańczorkę. Widoki pierwsza klasa, dwóch chłopaków siada na piknik i chyba zostaną tam na dłużej. Jadę dalej. Zaczyna się niesamowity singielek skalny, z widokiem na Koniaków i czesko-sławackie Beskidy. Niebieski z Gańczorki do Polenicy - nr.2 w osobistej top10. A ja ledwo nad kierownicą panuję. Bukłak pusty, batonów brak, wszystkie mięśnie obolałe, siły gdzies dawno wywiało i tak jadę w dół, popełniając kardynalne błędy techniczne, ktore co chwila kończą się poślizgiem albo zarzuceniem roweru. Jakim cudem nie zaliczyłem otb, to nie wiem. Ale do mety docieram w całości, niewiele ponad pół godziny przed limitem. Robi się wesoło, wracamy do walki z czasem. Co ciekawe, Niemcy, których odstawiłem lekko na zjeździe z Suchego Gronia, dojeżdżają 25 minut szybciej. Dostać pół godziny na kawałku asfaltu i jednym łatwym podjeździe od ludzi, którzy cały etap jechali prawie równo z tobą, daje do myślenia. Trzeba będzie zmienić taktykę na kolejny dzień.

Komentarze

k4r3l
18:53 sobota, 11 stycznia 2014
Hehe, składam regularną wizytę pół roku później :DDDD Dobry banan nie jest zły :D
marszy
12:44 czwartek, 11 lipca 2013
Plus bonus dla Karela za regularne wizyty ;)

https://lh4.googleusercontent.com/-C54A9Mhedtk/UajXHolBt_I/AAAAAAAAEAY/kJ6cKC0OPXg/s720/DSC09616.JPG
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!